Przejdź do głównej zawartości

Warszawskie ulice w ogniu walki - 2 października 1944 r.

Choć na co dzień sobie tego nie uwiadamiamy, to w drodze do pracy, szkoły, sklepu, a nawet na spacerze z psem, często ocieramy się o historię. Te opowieści o bohaterskich czynach i heroicznych postawach są zaklęte w murach kamienic, chodnikowych płytach, a nawet kocich łbach i starych szynach tramwajowych gdzieniegdzie wciąż wystających spod asfaltu ulic. Czasami wręcz się narzucają w postaci otworów po kulach bijących w oczy przechodniów, na cokołach pomników, fontann, a nawet elewacjach niektórych budynków. To przypomina o sobie Powstanie Warszawskie. Jak co roku w sposób możliwie najbardziej uroczysty staramy się upamiętnić te chwile. Brzmią syreny, zatrzymują się pojazd na ulicach, ludzie na chodnikach, na chwilę nawet czas zatrzymuje się w miejscu. Są znicze, wieńce, łzy wzruszenia i słowa modlitwy, a także wspomnienia o tych co życie oddali za Polskę.

My także mamy swój sposób na upamiętnienie tych wielkich czynów zwykłych Warszawiaków, z sierpniowych i wrześniowych dni roku 1944. Jak co roku, chcemy pomóc Wam w lepszym poznaniu tej tragicznej i wielkiej historii. Jak zapewne trafnie się domyślacie, znów będzie to cykl wpisów w formie kalendarium Powstania Warszawskiego. Tym razem chcemy się skupić na tym by pokazać konkretne miejsca i wydarzenia, tak by można było każdego dnia odwiedzić tych niemych świadków o których wspomnieliśmy na początku postu. Jako źródło dla naszych tegorocznych wpisów w tym cyklu przyjęliśmy książę Jerzy S. Majewski, Tomasz Urzykowski Przewodnik po powstańczej Warszawie.


Marszałkowska (Marschallstrasse) 94 róg Nowogrodzkiej
W ostatnich dniach Powstania, na przełomie września i października, ulicę Nowogrodzką obsadzał m.in. oddział z batalionu rotmistrza "Gardy". Była to ulica wyjątkowo ważna strategicznie, ponieważ jej utrata oznaczałaby bezpowrotny podział Śródmieścia na dwa kotły.
- Nasz batalion obsadził Nowogrodzką od Brackiej po Marszałkowską. Odcinkiem dowodził cichociemny, major Tadeusz Klimowski "Ostoja" ze sztabu 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Przeważali wśród nas żołnierze z dywizjonu porucznika Aleksandra Tyszkiewicza "Górala". Pozycje na Nowogrodzkiej zajmowaliśmy w nocy, nie bardzo orientując się w stanowiskach niemieckich, za to byliśmy bardzo dobrze uzbrojeni.
Zluzowaliśmy żołnierzy z Batalionu "Bełt" - dowódcą był plutonowy Erwin Brenneisen "Bełt" - którzy walczyli tam przez dwa miesiące. Mieliśmy MG 42, sowiecki granatnik i angielski PIAT - opowiada Jerzy Sienkiewicz "Rudy".
2 października, już po zawieszeniu broni, do bramy przy Nowogrodzkiej 19 podszedł podoficer niemieckiej Służby Bezpieczeństwa SD, którego ludzie zajmowali parzystą stronę ulicy. Siedzieli w ruinach cukierni Szwajcarskiej na rogu Marszałkowskiej. Niemcy umocnili się tam od 22 września.
- Esdeman chciał, byśmy rozebrali barykadę, blokującą Nowogrodzką. Rozmawialiśmy chwilę, a w ruinach cukierni podniosły się postacie młodych chłopaków z karabinami i w maskujących mundurach SS. Patrzyli na nas z zaciekawieniem i pewnym zażenowaniem - opowiada Jerzy Sienkiewicz.
W pewnej chwili esdeman odezwał się do niego po niemiecku:
- Z tymi chłopakami możesz rozmawiać po polsku. - Odwróciłem się do nich i zawołałem: - "Chłopcy, rozumiecie po polsku? - Tak, panie!" - odpowiedzieli chórem, z typowym kresowym akcentem. - "Skąd jesteście? - My z Baranowicz, panie!" - relacjonuje "Rudy".
Jak się okazało, była to jednostka antypartyzancka, sformowana przez niemiecką Policję Bezpieczeństwa na Białorusi, składająca się wyłącznie z Polaków z okolic Baranowicz. Takich oddziałów było więcej. Podlegały one Policji Ochronnej - Schupo. W trakcie ewakuacji jednostek niemieckich ze Wschodu trafiły do korpusu generała von dem Bacha w Warszawie.
- Później dowiedziałem się, co się z nimi stało. Pod koniec wojny całą tę zbieraninę policyjnych jednostek wcielono do formującej się białoruskiej dywizji SS. Nie osiągnęła ona nigdy pełnych stanów i - o ile wiem - nie brała udziału w ważniejszych walkach - wyjaśnia Jerzy Stankiewicz. 

Jak dobrze wiecie, jedną z naszych tradycji jest zachęcanie Was do spacerów, tak by miasto i jego historię poznawać przez nogi. Tym razem proponujemy, byście lekko zmodyfikowali swoją rutynę trasy z domu lub do niego, tak by przez te 63 zahaczyć przynajmniej o kilka z tych miejsc. Uważamy, że warto zabrać ze sobą świeczkę, kwiat lub jakiś inny przedmiot którym zechcecie wyrazić swoją pamięć o Powstańcach. Niech widzą, że Warszawiacy wciąż pamiętają ! A jeśli będziecie mieć odrobinę szczęścia, to kto wie może jeszcze uda wam się spotkać jednego lub jedną z nich, a wtedy może się stać coś co pozostanie z Wami na zawsze. Spotkanie z prawdziwym bohaterem z krwi i kości, człowiekiem który już za życia został legendą. I to jest coś niezwykłego czego Wam serdecznie życzymy, bo nam było to dane więcej niż raz, a ciągle nam mało, a w więc w drogę, idźmy i pamiętajmy, żywi i umarli czekają na nas !!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kim jest Hajota?

Spacerując ulicami często patrzymy na ich nazwy. Gdy noszą one czyjeś nazwisko to w większości wypadków wiemy, lub przynajmniej coś nam się kojarzy, kim ta osoba była, czym sobie na taki zaszczyt zasłużyłam. Zdarza się jednak inaczej, część patronów jest bardzo tajemnicza. O takim właśnie tajemniczym patronie chcemy Wam dziś opowiedzieć. Wśród wielu cichych uliczek na Starych Bielanach znajduje się jedna, która szczególnie nas dziś interesuje - Ulica Hajoty.  Jak podaje Jarosław Zieliński w swojej książce Bielany : przewodnik historyczno-sentymentalny ulica ta istnieje od 1928 roku. Informacja ta znajduje swoje potwierdzenie w książce Jana Kasprzyckiego Korzenie miasta. T. 5 , w którym możemy przeczytać bardzo interesujący fragment.  Właścicielami krasnoludkowych domków byli przeważnie ludzie niezamożni, ale prości i życzliwi, którzy w swych ogródkach chętnie widzieli małych miłośników przyrody. Pozwalali patrzeć z bliska na grządki kwietne i warzywne, na harcujące na s

Pan Wołodyjowski na Bielanach

Każdy kto czytał "Pana Wołodyjowskiego" Henryka Sienkiewicza lub chociaż widział ekranizację Jerzego Hoffmana, powinien bez trudu rozpoznać kim jest postać w białym habicie. To pułkownik Jerzy Michał Wołodyjowski, który z inicjatywy miejscowego proboszcza, ks. Wojciecha Drozdowicza, na początku 2008 roku zagościł na wieży kościoła pokamedulskiego na Bielanach. Blisko dwumetrowa postań ma twarz Tadeusza Łomnickiego, a jej autorem jest Robert Czerwiński. Pojawieniu się Małego Rycerza towarzyszyło skomponowanie przez Michała Lorenca hejnału "Memento mori", który rozbrzmiewa z wieży kościelnej. Sam kościół, początkowo drewniany, wraz z budynkami klasztornymi wzniesiony został dla zakonu kamedułów, sprowadzonych z bielan krakowskich, w XVII wieku. Jego fundatorami byli królowie Władysław IV i Jan Kazimierz. W latach 1669-1710, w stylu późnobarokowym, zbudowany został kościół murowany oraz założenia klasztorne wraz z 13 eremami. Wnętrza kościoła zdobi stiukowa

Szkot w Warszawie

Dziś chcielibyśmy opowiedzieć Wam o pewnym Szkocie, który pomimo kiedyś pełnionych funkcji, dziś jest niemal zupełnie zapomniany. My przypomnieliśmy sobie o nim spacerując po Starym Mieście. To tu na jednej z kamieniczek przy ul. Wąski Dunaj umieszczona jest dotycząca go pamiątkowa tabliczka.  Ciekawa jest już nawet sama kamienica, na której umieszczone zostało upamiętnienie. Jej adres to Wąski Dunaj  10, choć wejście znajduje się od strony ul. Szeroki Dunaj. Jest to Kamienica Szewców, w której mieści się obecnie  Muzeum Cechu Rzemiosł Skórzanych im. Jana Kilińskiego, o którym Wam zresztą opowiemy  w osobnym  poście. Wróćmy jednak do naszego Szkota. Aleksander Czamer, a właściwie Alexander Chalmers, urodził się ok. 1645 r. w Szkocji. Obywatelstwo Starej Warszawy uzyskał blisko 27 lat później.  Wtedy to także stał na czele kolonii szkockiej w mieście. W  rok później odkupił od Tomasza Straga kram na Rynku Starego Miasta i uzyskał tytuł kupca królewskiego. Był on właściciel