Przejdź do głównej zawartości

Sherlock nad Wisłą


Któż nie słyszał o najsłynniejszym detektywie świata? Z pewnością każdy kto choć raz, choć przez chwilę zetknął się powieścią kryminalną. Oczywiście bohater dzieł sir Artura Conan Doyla doczekał się wielu konkurentów, jak chociażby w postaci swego belgijskiego odpowiednika, czyli Herculesa Poirot stworzonego przez pierwszą damę tego gatunku Agatę Christie. Im dalej w las, czyli im więcej kryminałów przeczytamy, tym więcej drzew czyli owych prywatnych lub policyjnych detektywów będzie dane nam poznać. W większości przypadków będziemy mieli do czynienia z postaciami żyjącymi w wielkich metropoliach Europy lub Stanów Zjednoczonych. Jednak do tej pory wśród wielu przenikliwych umysłów rozwikłujących węzły zbrodni pozornie mniej lub bardziej doskonałej, nie było dotąd bohatera działającego w Warszawie. 

Lukę tę postanowił wypełnić Adam Podlewski swym książkowym debiutem o klasycznie brzmiącym tytule Honor i Zbrodnia. Na szczęście w przeciwieństwie do kojarzącej się łatwo Zbrodni i Kary, aż tak obszernej powieści tym razem nie uświadczymy. Dlaczego na szczęście ? Bo Zbrodnia do dziś kojarzy się wielu głównie z Karą jaką było przebrnięcie przez kilkadziesiąt pierwszych stron zanim akcja nie nabrała jakiegoś sensownego tempa. Zbrodnią iście było by ten schemat powtarzać. Ten występek z pewnością nie uszedł by sucho nawet samemu Dostojewskiemu. W zamian za to dostajemy niecałe 300 stron powieści co jak na debiut nie jest wynikiem ani złym, ani fenomenalnym, jest po prostu w sam raz.


Tym co nawiązuje do najlepszych wzorców powieści kryminalnej jest zarówno wybór okresu historycznego w jakim dzieje się akcja książki, jak i schemat pary detektywów jako głównych bohaterów. Co więcej sama kompozycja od pierwszych kartek powieści nawiązuje do przepisu jednego z mistrzów gatunku, Alfreda Hitchcocka, znaczy nie - nie zaczyna się od trzęsienia ziemi, ale jest równie efektowanie bo zgodnie z obietnicą tytułu zaczyna się od zbrodni, a niedługo po niej ginie jeden z głównych bohaterów. Zresztą ten drugi też ledwo z życiem ujdzie na dalszych kartach i to bynajmniej nie jeden raz. I nie - nie zdradzamy fabuły, po prostu w tym gatunku tak być musi, trup może nie ściele się gęsto jak u Morrella w Rambo, ale też Jacek Olszowski męstwa będzie musiał dokazać z orężem w ręku wcale nie sporadycznie. Więc niektórzy będą tę książkę pewnie klasyfikować nie jako klasyczny kryminał, a jako powieść awanturniczą, przygodową czy może nawet łotrzykowską. Jeśli chcą niech klasyfikują, lub spytają w końcu autora na której półce stawiać jego dzieło, nie zmienia to faktu – że w książce jest morderstwo (nie jedno!) i jest zagadka, więc my przy tej konwencji detektywistycznej pozostaniemy.

Czego w książce nie ma ? Z pewnością zawiodą się ci którzy będą szukali tu prostej zagadki, lub jakiejś wysoce skomplikowanej intrygi. W naszym przekonaniu cała akcja utworu jest pretekstem, do poznania bohatera, czasów i miejsc, czyli świata w którym będzie się toczyć cała historia. Jak bowiem można było się dowiedzieć z wypowiedzi autora na spotkaniu promocyjnym, na jednej książce o przygodach Olszowskiego czyli Serduszka nie zamierza on poprzestać. I faktycznie uważny czytelnik przy uważnym przyjrzeniu się w trakcie lektury dostrzeże wątki wychodzące zarówno w przyszłość, jak i w przeszłość bohaterów, choć ta ostatnia jest też odmalowana już i w tym debiucie. To duża odwaga ze strony autora by w jednej powieści prowadzić niejako równolegle dwa wątki chronologicznie od siebie oddalone. I Podlewskiemu udaje się to całkiem nieźle. Dowiadujemy się dzięki temu jak to się stało, że głowni bohaterowie zajmują się tą profesją, co przecież nie jest wcale oczywiste. Bo przecież mamy do czynienia nie z policjantem na etacie, a kimś kto na początku pół oficjalnie, a potem już całkiem nieoficjalnie, mimo propozycji zmiany tego stanu rzeczy, prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa.

To co może niektórych zaskoczyć albo i nawet zniesmaczyć jest fakt, że w trakcie rozwoju akcji spotykamy wraz z bohaterem całą plejadę postaci rzeczywistych i to pierwszoplanowych jeśli chodzi o wydarzenia historyczne jak Cesarza Napoleona i Wielkiego Księcia Konstantego, a także wybitnych przedstawicieli świata kultury jak małoletnich Fryderyka Chopina i Ignacego Krasińskiego.

Poznajemy też Warszawę i prowincję z tego okresu, typowe dla ówczesnych czasów relacje międzyludzkie i życie na ulicach miasta, w chatach rybackich i w rezydencjach magnackich, a także w pałacach i koszarach. Słowem maluje nam autor Polskę, choć nie ma jej już na mapach, to pozostaje ciągle obecna w sercach, myślach i pragnieniach postaci z kart książki. I tu ujawnia się tajemnica drugiej części tytułu książki, bowiem tym co często zajmuje myśli głównego bohatera jest poczucie honorowości w postępowaniu i dylematy z tym związane. Coś co nam współczesnym wydaje się tak odległe i nierealne, a może nawet i fascynujące, gdy ciągle słowo dawało się na serio i za nie umierało.


Tak więc Honor i Zbrodnia ma swój klimat, który autor umiejętnie buduje takimi wstawkami jak raporty arcyszpiega Księcia Konstantego – Makrotta, czy wskrzeszenie dawnych nazw rejonów dzisiejszej stolicy lub retrospekcją wcześniej prowadzonego dochodzenia, a nawet wątek podróży powietrznej i odwrotu Wielkiej Armii spod Moskwy oraz lekko zarysowany taki tlący się na granicy domysłu czytelnika wątek romantyczny. Widać, że autor postawił sobie ambitne cele i udało mu się je wszystkie w miarę sprawnie upakować w jednej książce i połączyć nićmi fabuły. Dzieje się dużo i momentami zaskakująco dla czytelnika jedna historia ulega zwieszeniu, a zaczyna się jakby zgoła inna. Jest więc ciekawie, zanim zacznie się robić nudno. Tak więc książkę Podlewskiego czyta się szybko. Jest wiele aluzji i wątków, które dobry znawca historii Polski i powszechnej z ogromną łatwością wychwyci. A tych mniej z dziejami kontynentu zaznajomionymi może i skłoni do poszerzenia swej wiedzy o tym trudnym przecież dla Nas Polaków długim wieku XIX. 

Czy książka Podlewskiego ma jakieś wady? Tak, ma jak każdy wytwór ludzkiej kreatywności przecież, jest niedoskonała. Więc jeśli ktoś by ich szukał, to można powiedzieć, iż jest fragmentami nierówna. Widać, że autor wcześniej raczej gustował w krótszych formach, typu opowiadania. Jedne wątki są lepiej, a inne trochę gorzej prowadzone. Brak zbalansowania między bardzo rozbudowanym tłem i pejzażem historycznym, a momentami akcją która jak w piosence o kozaku i kresach, nie tylko nie płynie tak wartko jak by mogła, ale wręcz ciecze. Obfitością występujących w tej powieści wielkich postaci historycznych z pewnością można by obsadzić z powodzeniem nie jeden ale kilka jej tomów. Widać, że autor świetnie czuje tematykę wojskowości i okresu napoleońskiego, a trochę bark tej lekkości pióra i śmiałości przy kreacji wątków nawet i li tylko stricte romantycznych. Bo skoro, jest przemoc, krew, wojna i śmierć, to dla równowagi powinno być więcej życia, radości i miłości. I tu się odezwie głos za, a nawet przeciw niczym nasz były prezydent: bo z jednej strony to co jest wielką wartością tej książki, czyli bardzo wielka wierności faktom i realiom historycznym, jest też zarazem tym co ją najbardziej krępuje. Gdzieś tam może i trochę przebłyskuje jakiś ognik fantastyki, w postaci wywoływania ducha zmarłego za pomocą tajemniczego rekwizytu ze skrzyneczki, ale to za mało. A z takim obyciem autora w realiach różnych konwencji świata s-f aż się prosiło o więcej takich wątków. W końcu wiek XIX to moda na spirytyzm, który wtedy wchodził na salony i można było śmiało ten wątek eksplorować w powieści.


Prawie na koniec taka ciekawa sugestia, że może całość by się jeszcze lepiej czytała, gdyby autor i wydawnictwo zdecydowali się na śmiały krok i wskrzesili dawną dobrą tradycję powieści gazetowej w odcinkach ? Wszak wielu wielkich polskich literatów w ten sposób pisało i publikowało, a była też i to tradycja wielu polskich fanzinów czy nawet późniejszych magazynów fantastyczno-naukowych. Tak więc byłby to piękny pretekst do połączenia dwóch wielkich tradycji. Jednak nie narzekając zbytnio cieszymy się z powiewu nowości i gratulujemy autorowi debiutu w większej formie, a wydawnictwu odważnej decyzji by budować biblioteczkę książek nie tylko popularnonaukowych o Warszawie mówiących, ale także i beletrystyki, w której akcja dzieje się w stolicy. 

A nam jak zwykle nie pozostaje nam nic innego niż jak zwykle zachęcić naszych czytelników do spaceru, jeśli nie ulicami stolicy bo deszczowa aura niezbyt sprzyja dłuższym wojażom po Warszawskich brukach, to chociażby na kartach książek jej poświęconych.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kim jest Hajota?

Spacerując ulicami często patrzymy na ich nazwy. Gdy noszą one czyjeś nazwisko to w większości wypadków wiemy, lub przynajmniej coś nam się kojarzy, kim ta osoba była, czym sobie na taki zaszczyt zasłużyłam. Zdarza się jednak inaczej, część patronów jest bardzo tajemnicza. O takim właśnie tajemniczym patronie chcemy Wam dziś opowiedzieć. Wśród wielu cichych uliczek na Starych Bielanach znajduje się jedna, która szczególnie nas dziś interesuje - Ulica Hajoty.  Jak podaje Jarosław Zieliński w swojej książce Bielany : przewodnik historyczno-sentymentalny ulica ta istnieje od 1928 roku. Informacja ta znajduje swoje potwierdzenie w książce Jana Kasprzyckiego Korzenie miasta. T. 5 , w którym możemy przeczytać bardzo interesujący fragment.  Właścicielami krasnoludkowych domków byli przeważnie ludzie niezamożni, ale prości i życzliwi, którzy w swych ogródkach chętnie widzieli małych miłośników przyrody. Pozwalali patrzeć z bliska na grządki kwietne i warzywne, na harcujące na s

Pan Wołodyjowski na Bielanach

Każdy kto czytał "Pana Wołodyjowskiego" Henryka Sienkiewicza lub chociaż widział ekranizację Jerzego Hoffmana, powinien bez trudu rozpoznać kim jest postać w białym habicie. To pułkownik Jerzy Michał Wołodyjowski, który z inicjatywy miejscowego proboszcza, ks. Wojciecha Drozdowicza, na początku 2008 roku zagościł na wieży kościoła pokamedulskiego na Bielanach. Blisko dwumetrowa postań ma twarz Tadeusza Łomnickiego, a jej autorem jest Robert Czerwiński. Pojawieniu się Małego Rycerza towarzyszyło skomponowanie przez Michała Lorenca hejnału "Memento mori", który rozbrzmiewa z wieży kościelnej. Sam kościół, początkowo drewniany, wraz z budynkami klasztornymi wzniesiony został dla zakonu kamedułów, sprowadzonych z bielan krakowskich, w XVII wieku. Jego fundatorami byli królowie Władysław IV i Jan Kazimierz. W latach 1669-1710, w stylu późnobarokowym, zbudowany został kościół murowany oraz założenia klasztorne wraz z 13 eremami. Wnętrza kościoła zdobi stiukowa

Szkot w Warszawie

Dziś chcielibyśmy opowiedzieć Wam o pewnym Szkocie, który pomimo kiedyś pełnionych funkcji, dziś jest niemal zupełnie zapomniany. My przypomnieliśmy sobie o nim spacerując po Starym Mieście. To tu na jednej z kamieniczek przy ul. Wąski Dunaj umieszczona jest dotycząca go pamiątkowa tabliczka.  Ciekawa jest już nawet sama kamienica, na której umieszczone zostało upamiętnienie. Jej adres to Wąski Dunaj  10, choć wejście znajduje się od strony ul. Szeroki Dunaj. Jest to Kamienica Szewców, w której mieści się obecnie  Muzeum Cechu Rzemiosł Skórzanych im. Jana Kilińskiego, o którym Wam zresztą opowiemy  w osobnym  poście. Wróćmy jednak do naszego Szkota. Aleksander Czamer, a właściwie Alexander Chalmers, urodził się ok. 1645 r. w Szkocji. Obywatelstwo Starej Warszawy uzyskał blisko 27 lat później.  Wtedy to także stał na czele kolonii szkockiej w mieście. W  rok później odkupił od Tomasza Straga kram na Rynku Starego Miasta i uzyskał tytuł kupca królewskiego. Był on właściciel