Przejdź do głównej zawartości

Święto Niepodległości na Strzelnicy


Polskie Święto Niepodległości wypada na jesieni, tak się jakoś opatrznościowo to złożyło. Stąd przez wiele lat można było tu i ówdzie usłyszeć ubolewania z powodu tego faktu i propozycje by może te radosne obchody przenieść jednak na jakąś datę w cieplejszej części roku. Pomysły były różne, jedne lepiej inne gorzej uargumentowane. Jednak to nie nad nimi chcemy się dziś pochylić. Dziś chcemy zabrać Naszych czytelników na piknik. W Listopadzie? Piknik ? Tak !! Jak najbardziej. I to jeszcze jaki !

Mówimy tu o IV Pikniku Patriotycznym  zorganizowanym i obywającym się na obiektach Związkowego Klubu Strzeleckiego, potocznie przez Bielańczyków i innych Warszawiaków zwanego Hutnikiem. Dla Nas był to już kolejny raz gdy świetnie spędziliśmy czas, wśród dymu, prochu, huku strzałów - oglądając różnego rodzaju wystawy i ekspozycje, a także mając możliwość postrzelania z różnych rodzajów broni.




Trzeba przyznać, że organizatorzy bardzo dobrze przemyśleli całą koncepcję imprezy i przygotowali różnego rodzaju aktywności związane z tematyką strzelectwa sportowego. 

Można było zarówno zobaczyć prezentacje różnego rodzaju egzemplarzy broni długiej i krótkiej, z różnych epok historycznych i to nie tylko palnej, ale też i białej. Były pałasze i szable oficerskie, a także bagnety osadzane na karabinach. Można było również zobaczyć i dotknąć szczególnego rodzaju polską broń szlachecką zwaną nadziakiem, którym jak głosi legenda Piekarski zaatakował króla Zygmunta III Wazę. Ale to znów temat na inną opowieść, którą być może przekażemy Wam w innym poście. 





Na ekspozycji dominowała rzecz jasna broń palna różnego typu. Począwszy od pistoletów skałkowych, rewolwerów Colta, małych egzemplarzy wielolufowych dla szulerów karcianych lub dam z dzikiego zachodu, aż po konstrukcje już z najnowszej epoki czyli drugiej połowy XX i początków XXI jak chociażby karabinki szturmowe RAK i karabiny snajperskie. Oczywiście był też ulubiony pistolet Jamesa Bonda czyli Walter PPK i Beretta oraz kultowy polski VIS, ale także i karabinki SKS wykorzystywane do niedawna przez kompanię reprezentacyjną WP. Nie zabrakło osławionych automatów Stena i Kałasznikowa, a także rewolwer kapiszonowy Colt Navy 1851, CZ-ka i Smith&Wessson Magnum 357, strzelby Remingtona czy Mosberga, a także dobrze znany karabin armii czerwonej czyli Mosin-Nagant. Z innych ciekawych eksponatów można było obejrzeć zarówno pistolet z zamkiem kołowym nakręcanym jak w zegarku, jak i obejrzeć sam mechanizm tego typu wymontowany z broni. 




Naszą szczególną uwagę przykuły jednak nie egzemplarze broni, których wszystkich ciekawych jednostek po prostu nie sposób tu wymienić, ale dwa polskie telefony polowe  AP 27 i AP 36 z okresu międzywojnia. Ten pierwszy był dosłownie pierwszym polskim telefonem polowym, produkowanym w Warszawie w Państwowej Wytwórni Aparatów Telefonicznych i Telegraficznych w latach 1927-30. Drugi zaś był z kolei ostatnim wyprodukowanym w przed wybuchem II wojny światowej i powszechnie używanym w kampanii wrześniowej.



Na wolnym powietrzu, od wejścia wzrok przykuwało kilka zdalnie sterowanych mobilnych robotów saperskich prezentowanych Przemysłowy Instytut Automatyki i Pomiarów. Nam niektóre z nich przypominały bohaterów filmów dla starszego pokolenia "Krótkie spięcie", czy dla młodszej widowni "Wall-E". Jednak te maszyny służą do jak najbardziej poważnych zadań w wojsku, policji czy innych służbach specjalnych o czym świadczy nawet ich nazwa RMI - Robot Mobilno-Interwencyjny. Dziś na szczęście nie musiały ratować ludzkiego życia i w swych metalowych placach trzymały co najwyżej repliki lasek dynamitu, a nawet małą polską banderę.




Tym co budziło największe emocje była oczywiście możliwość strzelania i to w różnych konfiguracjach. Były stanowiska z bronią pneumatyczną, czarnoprochową, a także na współczesną amunicję zespoloną i to zarówno krótko, jak i długolufową, choć nawet w przypadku pistoletów maszynowych dopuszczalny był tylko ogień pojedynczy. Całość odbywała się pod czujnym okiem personelu strzelnicy zarówno w postaci instruktorów, jak i ratowników medycznych. Było także dostępne stanowisko z zajęciami z pierwszej pomocy przedmedycznej oraz dla najmłodszych kącik prac manualnych gdzie poza kolorowaniem czy rysowaniem można było także wykonać własnoręcznie kotylion aby później obdarować nim rodziców czy opiekunów, którzy z małym człowiekiem na strzelnicę przyszli. 

Piknik był prawdziwie rodzinnym wydarzeniem, przewijali się starsi i młodsi pasjonaci strzelectwa, pary, a także rodziny z dziećmi. Były pokazy strzelania dynamicznego oraz w stylu westernowym. Można było także zobaczyć rekonstruktorów z Polish Haiduking Team zajmujących się odtwarzaniem życia codziennego żołnierzy piechoty polsko - węgierskiej z czasów batoriańskich, czyli końca XVI w.



W tym nagromadzeniu atrakcji i czasem czekaniu w niezbyt długich kolejkach, można było się posilić zapiekanką, czy frytkami z barku lub jednym z wielu wersji burgera serwowanego z food-trucka lub ogrzać się w cieple kominka opalanego drewnem, co również cieszyło się popularnością nie mniejszą niż główne atrakcje pikniku. 

Dla Nas było to naprawdę udany i dobrze spędzony czas. Cieszy nas fakt, że wydarzenie doczekało się już kolejnej edycji z rzędu oraz zdradzimy mały sekret, że podobna impreza pod nazwą Wystrzałowy Dzień Dziecka jest też organizowana przez ZKS tuż przed wakacjami. Na koniec nie pozostaje Nam nic innego niż zachęcić naszych Szanownych Czytelników, by podczas tego długiego weekendu wyszli z domu na ulice, place i do parków, bowiem Warszawa ma swoim gościom i mieszkańcom zawsze coś ciekawego do zaproponowania. Kto wie może spotkamy się na jednej z takich imprez lub przetną się nasze warszawskie ścieżki podczas jakiegoś spaceru, tak więc mówimy Wam do zobaczenia wkrótce !!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Złoto-Czerwone

Tym razem post będzie nietypowy, bo w zasadzie tylko informacyjny. Każdy bowiem z naszych czytelników chyba wie, a przynajmniej taką mamy nadzieję, jakie są oficjalne barwy i flaga Warszawy. Można je zobaczyć nie tylko na środkach komunikacji miejskiej, ale również w herbie. Flaga składa się z dwóch poziomych pasów o równej szerokości. Zgodnie ze Statutem miasta "Barwami Miasta są kolory żółty i czerwony ułożone w dwóch poziomych, równoległych pasach tej samej szerokości, z których górny jest koloru żółtego a dolny koloru czerwonego".  W wielu źródłach zaś kolor żółty jest zwany kolorem złotym. Decyzja ta wprowadzona została w życie jeszcze w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Bezpośrednio po wojnie jednak nie powrócono do niej. Stało się to dopiero na mocy Uchwały Rady Miasta Stołecznego Warszawy nr 18 z dnia 15 sierpnia 1990 r. w sprawie "przywrócenia tradycji przedwojennej w zakresie herbu, barw miejskich, pieczęci...".  Wielu z naszych czytelników ch

Kim jest Hajota?

Spacerując ulicami często patrzymy na ich nazwy. Gdy noszą one czyjeś nazwisko to w większości wypadków wiemy, lub przynajmniej coś nam się kojarzy, kim ta osoba była, czym sobie na taki zaszczyt zasłużyłam. Zdarza się jednak inaczej, część patronów jest bardzo tajemnicza. O takim właśnie tajemniczym patronie chcemy Wam dziś opowiedzieć. Wśród wielu cichych uliczek na Starych Bielanach znajduje się jedna, która szczególnie nas dziś interesuje - Ulica Hajoty.  Jak podaje Jarosław Zieliński w swojej książce Bielany : przewodnik historyczno-sentymentalny ulica ta istnieje od 1928 roku. Informacja ta znajduje swoje potwierdzenie w książce Jana Kasprzyckiego Korzenie miasta. T. 5 , w którym możemy przeczytać bardzo interesujący fragment.  Właścicielami krasnoludkowych domków byli przeważnie ludzie niezamożni, ale prości i życzliwi, którzy w swych ogródkach chętnie widzieli małych miłośników przyrody. Pozwalali patrzeć z bliska na grządki kwietne i warzywne, na harcujące na s

Pan Wołodyjowski na Bielanach

Każdy kto czytał "Pana Wołodyjowskiego" Henryka Sienkiewicza lub chociaż widział ekranizację Jerzego Hoffmana, powinien bez trudu rozpoznać kim jest postać w białym habicie. To pułkownik Jerzy Michał Wołodyjowski, który z inicjatywy miejscowego proboszcza, ks. Wojciecha Drozdowicza, na początku 2008 roku zagościł na wieży kościoła pokamedulskiego na Bielanach. Blisko dwumetrowa postań ma twarz Tadeusza Łomnickiego, a jej autorem jest Robert Czerwiński. Pojawieniu się Małego Rycerza towarzyszyło skomponowanie przez Michała Lorenca hejnału "Memento mori", który rozbrzmiewa z wieży kościelnej. Sam kościół, początkowo drewniany, wraz z budynkami klasztornymi wzniesiony został dla zakonu kamedułów, sprowadzonych z bielan krakowskich, w XVII wieku. Jego fundatorami byli królowie Władysław IV i Jan Kazimierz. W latach 1669-1710, w stylu późnobarokowym, zbudowany został kościół murowany oraz założenia klasztorne wraz z 13 eremami. Wnętrza kościoła zdobi stiukowa