Przejdź do głównej zawartości

Epilog do "Kamieni na szaniec" - czyli tylko prawda jest ciekawa


Drodzy Nasi Czytelnicy! Na początku musimy się Wam do czegoś przyznać. Mianowicie nie zawsze jest tak, że do naszych rąk trafiają najnowsze książki! Wręcz przeciwnie, z racji naszych pasji i zainteresowań niejednokrotnie zajmujemy się książkami, które często mają kilka, czy kilkanaście, a nawet i więcej lat. I okazuje się, że to właśnie w nich odnajdujemy kluczowe z naszego punktu widzenia informacje. Tak właśnie było i tym razem. 

Jak zapewne dobrze wiecie w tym tygodniu obchodziliśmy dwie rocznice związane z bardzo charakterystycznym wydarzeniem w historii Warszawy pod okupacją niemiecką. Oczywiście chodzi o samą Akcję pod Arsenałem oraz o przypadającą dokładnie dziś rocznicę śmierci Jana Bytnara "Rudego", czyli tego którego bezpośrednio dotyczyła owa operacja odbicia więźnia Gestapo.


O samej akcji być może opowiemy Wam innym razem. Dziś jednak chcemy zwrócić Waszą uwagę na trochę inną kwestię, choć mającą oczywiście związek z samą operacją chłopaków z Szarych Szeregów przeprowadzoną u zbiegu Długiej i Nalewek w końcówce marca 1943 r. Chodzi Nam mianowicie o to jak pewne faktyczne wydarzenia zostają przeinaczone przez z pozoru drobną różnicę w doborze słów przy opisywaniu relacji naocznych świadków. I jak kluczowa jest tu rola historyka oraz jak fatalny może mieć skutek kiedy legenda żyje własnym życiem dzięki spopularyzowaniu jej w formie poczytnej lektury.

Zapewne większość z Was kojarzy, a być może nawet czytała swego czasu, słynne "Kamienie na szaniec" napisane przez Aleksandra Kamińskiego. Być może nie wszyscy wiedzą, że ta sfabularyzowana opowieść powstała w oparciu o relację bezpośredniego uczestnika Akcji pod Arsenałem, czyli Tadeusza Zawadzkiego "Zośki" zatytułowaną "Kamienie przez Boga rzucane na szaniec". Pierwsze książkowe wydanie powieści Kamińskiego ukazało się jeszcze w konspiracji, w 1943 r. pod pseudonimem J. Górecki.


Pomimo faktu, iż rzeczy były spisywane niemalże na bieżąco przez jednego z uczestników wydarzeń, a książka pisana przez osobę z tego samego środowiska i świetnie zorientowaną w ówczesnych realiach i relacjach panujących ówcześnie w środowisku harcerskiej konspiracji, to nie ustrzegł się on rozminięcia z prawdą, która na długie lata zaciemniła optykę postrzegania poszczególnych uczestników tamtych wydarzeń. Mianowicie oprócz wykreowania bohatera w postaci "Rudego", czyli Janka Bytnara pisane ku pokrzepieniu serc "Kamienie na szaniec" przyczyniły się także do wytworzenia zupełnie niesłusznego mitu antybohatera - zdrajcy czyniąc zarzut osobie jak to udowadnia w swym "Epilogu do Kamieni na szaniec" - harcmistrz i historyk, wybitny znawca tej tematyki - Grzegorz Nowik. 

W swej krótkiej i bardzo przystępnie napisanej książeczce, punkt po punkcie objaśnia czytelnikowi zarówno całe tło zdarzeń łącznie z wprowadzeniem w to czym były Grupy Szturmowe i jakie ich było umiejscowienie w konspiracji i strukturach zarówno harcerskich, jak i stricte wojskowych, dowiadujemy się także o autorze samej relacji naocznego świadka, czyli "Zośce" o jego relacji z przełożonymi i podwładnymi. Zostajemy też w początkowej fazie lektury zaznajomieni z samym zagadnieniem "marcowej wsypy w warszawskich GS", a potem konsekwentnie autor omawia zarówno relację świadka, jak i późniejszą jej fabularyzowaną wersję. Dalej niczym przewodnik uchyla nam rąbka warsztatu pracy historyka ukazując krytykę wewnętrzną źródła, a następnie po kolei ustala chronologię wydarzeń i związki przyczynowo-skutkowe jakie między nimi zachodzą. 


Jednak na tym się oczywiście rzecz nie kończy, bo dalej możemy się dowiedzieć o tym jak wyglądały realia przesłuchań na Gestapo, a na dwóch konkretnych przykładach możemy poznać różne strategie jakie były przyjmowane przez poddawanych "badaniom" konspiratorów z Grup Szturmowych. A także o tym w jaki sposób sama organizacja próbowała przeciwdziałać możliwym konsekwencjom sukcesu badających w postaci złamania przesłuchiwanego. Z książeczki Grzegorza Nowika dowiadujemy się nie tylko jak powinno takie kontrdziałanie przebiegać ale także jak faktycznie wyglądało w tej konkretnej sytuacji.

W końcu dochodzimy do sedna gdzie autor odsłania w jaki sposób najpierw nieumyślnie doszło do fałszywego oskarżenia o zdradę do czego zresztą jak łatwo się domyślić przyczynili się sami Gestapowcy, ale i pewna nieostrożność przy doborze słów przy spisywaniu relacji i jej utrwalaniu w spopularyzowanej wersji książkowej. Na tym się książeczka nie kończy albowiem chcąc do końca wyjaśnić sprawę historyk i harcmistrz zarazem dąży do usunięcia wszelkich niedomówień i ujawnia prawdziwych winnych zdrady w szeregach konspiracji.


Można by powiedzieć, że Grzegorz Nowik zarówno jako historyk, jak i harcmistrz w swym "Epilogu do Kamieni na szaniec" wykonał postawione sobie zadanie nie tylko do końca, a nawet znacznie przekroczył to czego można by od niego oczekiwać. Nie tylko dokonał bardzo jasnego i precyzyjnego w treści wykładu tego niezwykle trudnego zagadnienia, ale też ujął je w ramy bardzo przystępnej formy, a mówimy o sprawie badanej przez blisko 20 lat przez autora! Nie tylko pod względem języka, treści, obfitości fotografii osób, wydarzeń, czy materiałów źródłowych, ale też i przystępności dla przeciętnego odbiorcy jest to publikacja na absolutnie najwyższym poziomie. Można się zastanawiać czy nie powinna nawet być stawiana za wzór. Książeczka ta ma bowiem równo 99 stron bez spisu treści. Zaś Niezależne Wydawnictwo Harcerskie w drugim wydaniu z 2014 r. dobierając format i twardość okładki sprawiło, że nadaje się ono do zabrania w każde warunki w skautowym plecaku, umożliwiając przygotowanie zarówno dobrej prelekcji na kursie instruktorskim, jak i gawędy przy wieczornym ognisku.

Tak więc także i Nam nie pozostaje nic innego jak zaprosić Was drodzy czytelnicy do zabrania owej książeczki ze sobą na spacer po stołecznych brukach, by w przerwie między krótkimi rozdziałami spróbować zobaczyć choć kilka miejsc o których jest tam wspomniane, kto wie - może i w jednym z Nich spotkacie się także i z nami - do zobaczenia zatem!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Złoto-Czerwone

Tym razem post będzie nietypowy, bo w zasadzie tylko informacyjny. Każdy bowiem z naszych czytelników chyba wie, a przynajmniej taką mamy nadzieję, jakie są oficjalne barwy i flaga Warszawy. Można je zobaczyć nie tylko na środkach komunikacji miejskiej, ale również w herbie. Flaga składa się z dwóch poziomych pasów o równej szerokości. Zgodnie ze Statutem miasta "Barwami Miasta są kolory żółty i czerwony ułożone w dwóch poziomych, równoległych pasach tej samej szerokości, z których górny jest koloru żółtego a dolny koloru czerwonego".  W wielu źródłach zaś kolor żółty jest zwany kolorem złotym. Decyzja ta wprowadzona została w życie jeszcze w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Bezpośrednio po wojnie jednak nie powrócono do niej. Stało się to dopiero na mocy Uchwały Rady Miasta Stołecznego Warszawy nr 18 z dnia 15 sierpnia 1990 r. w sprawie "przywrócenia tradycji przedwojennej w zakresie herbu, barw miejskich, pieczęci...".  Wielu z naszych czytelników ch

Kim jest Hajota?

Spacerując ulicami często patrzymy na ich nazwy. Gdy noszą one czyjeś nazwisko to w większości wypadków wiemy, lub przynajmniej coś nam się kojarzy, kim ta osoba była, czym sobie na taki zaszczyt zasłużyłam. Zdarza się jednak inaczej, część patronów jest bardzo tajemnicza. O takim właśnie tajemniczym patronie chcemy Wam dziś opowiedzieć. Wśród wielu cichych uliczek na Starych Bielanach znajduje się jedna, która szczególnie nas dziś interesuje - Ulica Hajoty.  Jak podaje Jarosław Zieliński w swojej książce Bielany : przewodnik historyczno-sentymentalny ulica ta istnieje od 1928 roku. Informacja ta znajduje swoje potwierdzenie w książce Jana Kasprzyckiego Korzenie miasta. T. 5 , w którym możemy przeczytać bardzo interesujący fragment.  Właścicielami krasnoludkowych domków byli przeważnie ludzie niezamożni, ale prości i życzliwi, którzy w swych ogródkach chętnie widzieli małych miłośników przyrody. Pozwalali patrzeć z bliska na grządki kwietne i warzywne, na harcujące na s

Pan Wołodyjowski na Bielanach

Każdy kto czytał "Pana Wołodyjowskiego" Henryka Sienkiewicza lub chociaż widział ekranizację Jerzego Hoffmana, powinien bez trudu rozpoznać kim jest postać w białym habicie. To pułkownik Jerzy Michał Wołodyjowski, który z inicjatywy miejscowego proboszcza, ks. Wojciecha Drozdowicza, na początku 2008 roku zagościł na wieży kościoła pokamedulskiego na Bielanach. Blisko dwumetrowa postań ma twarz Tadeusza Łomnickiego, a jej autorem jest Robert Czerwiński. Pojawieniu się Małego Rycerza towarzyszyło skomponowanie przez Michała Lorenca hejnału "Memento mori", który rozbrzmiewa z wieży kościelnej. Sam kościół, początkowo drewniany, wraz z budynkami klasztornymi wzniesiony został dla zakonu kamedułów, sprowadzonych z bielan krakowskich, w XVII wieku. Jego fundatorami byli królowie Władysław IV i Jan Kazimierz. W latach 1669-1710, w stylu późnobarokowym, zbudowany został kościół murowany oraz założenia klasztorne wraz z 13 eremami. Wnętrza kościoła zdobi stiukowa