Przejdź do głównej zawartości

O architekturze Warszawy w Banku Landaua, czyli premiera książki Grzegorza Miki


Jesień w warszawskim kalendarzu naznaczona jest książkami, nie tylko z powodu Targów, o których pisaliśmy poprzednio, ale także z faktu premier ciekawych pozycji na rynku księgarskim. Do takich niewątpliwie zaliczyć trzeba właśnie wydaną pracę Grzegorza Miki "Od wielkich idei do wielkiej płyty. Burzliwe dzieje warszawskiej architektury." Choć jeszcze za wcześnie na recenzję, to jednak powiedzieć trzeba, że jest to książka wypełniająca istotną lukę wśród dotychczas wydanych varsavianów. Choć historia jej powstania miała wiele meandrów niczym Wisła zanim ją uregulowano, a nawet można by rzec, że wiele wzlotów i upadków pracy twórczej za tym stało, to jednak w końcu możemy dziś ten tom położyć na półce i ustawić w kolejce do przeczytania. 


Jednak dziś ma być bardziej o samym wydarzeniu jakim była premiera tej książki. Miejsce wybrano nie przypadkowo, albowiem Bank Landaua to jeden z nielicznych przedstawicieli warszawskiej secesji jaki się ostał, choć przyznać trzeba, że nie był to najpopularniejszy styl w jakim wznoszono stołeczne budynki. Tym niemniej warto nadmienić, że sama bryła choć pozbawiona pierwotnej kopuły oraz znajdująca się na tyłach Placu Bankowego, jest obiektem charakterystycznym i robi wrażenie nie tylko z zewnątrz ale może i przede wszystkim tym co kryje w środku. Nawet dziś pomimo skromnej aranżacji przestrzeni, sama architektura, wykończenie i detale wnętrza klatki schodowej robią wrażenie na przekraczających progi gościach. Za czasów świetności musiało być ono tym bardziej imponujące.





Samo spotkanie miało miejsce w tak zwanej sali kinowej, zaaranżowanej w prosty, ale zarazem pomysłowy sposób. Zdecydowanie była to godna oprawa rozmowy o książce w której udział wzięli niewątpliwi znawcy tematu. Udział Grzegorza Miki - szerzej znanego jako twórca profilu "Warszawski Modernizm 1905-1935", a także autora tekstów niegdyś do "Stolicy", a obecnie do "Skarpy Warszawskiej" traktujących głównie o architekturze miasta, a zarazem autora nowej książki jest sprawą oczywistą. Jednak równorzędnym partnerem w dyskusji, a w zasadzie jej moderatorem był Piotr Otrębski - dziennikarz z Radia Warszawa, prowadzący znaną audycję "Tu była Warszawa", ale również autor książki o stołecznych kościołach i kaplicach, którego teksty można także znaleźć w "Skarpie". Trzecim uczestnikiem był szef tego wydawnictwa Rafał Bielski - kolekcjoner przedwojennych warszawskich pocztówek oraz współautor albumu o tej tematyce. Stawka więc była absolutnie wyrównana i licznie zgromadzona publika miała prawo oczekiwać uczty intelektualnej podanej jako mini debata o architekturze stolicy.


Nie zabrakło rozmowy o szklanych domach i o torze wyścigów konnych, był wątek zawiłych losów warszawskich architektów i tego jak kształtowały się oraz zmieniały koncepcje architektoniczne w głowach urbanistów oraz włodarzy miasta z prezydentami Sokratesem Starynkiewiczem i Stefanem Starzyńskim na czele. Było rzecz jasna i o secesji i o modernizmie. Nie zabrakło też nawiązań do kwestii szpetnej i tandetnej architektury zarówno w przeszłości, jak i współcześnie. Oczywiście nie sposób było nie poruszyć jednej z najbardziej gorących linii sporu wśród publicystów i znawców tematu, mianowicie czy Warszawa II Rzeczypospolitej była Paryżem Północy, czy może jednak miastem biedy, złych warunków bytowych powodowanych przeludnieniem i nadmiernym zagęszczeniem zabudowy. Było też i o ruchu ulicznym i korkach ich przyczynach oraz o tym jak prognozowano kiedyś nasycenie dróg miejskich prywatnymi autami w perspektywie nadchodzących dziesięcioleci. Kto chciał, ten też dowiedział się o tym czy są w stolicy kliny napowietrzające i czy coś wstrzymuje ich działanie. Słowem każdy kto chciał się czegoś o Warszawie dowiedzieć, miał ku temu okazję i możliwość swobodnego zadania pytania.



Zaś jeśli komuś zabrakło śmiałości by uczynić to publicznie, to po zaopatrzeniu się na miejscu w publikację, mógł ustawić się w kolejce celem uzyskania autografu i tym sposobem zyskania okazji by zamienić kilka słów z autorem w nieco bardziej nieoficjalny sposób. Sądząc po długości kolejki, większość z obecnych skorzystała z tej możliwości, często podsuwając do wpisu nie jeden, a nawet dwa egzemplarze publikacji, zapewne na prezent lub dla znajomych, którym jakoweś przeszkody uniemożliwiły przybycie na to wydarzenie. Dość powiedzieć, że warto było się pojawić choćby po to by samemu się przekonać jak autor brzmi na żywo, lub zdecydować na zakup książki, którą można było śmiało przekartkować przed sfinalizowaniem transakcji lub w oparciu o to co można było usłyszeć podczas spotkania.


Na koniec nie pozostaje Nam nic innego, niż zaprosić Was na spacer, niekoniecznie do Banku Landaua, choć on też jest wart odwiedzenia, ale z pewnością warto na trasie marszruty zaplanować zajrzenie do jakieś księgarni, albowiem w poszukiwaniu świątecznych prezentów jest to doskonałe miejsce do wyszukania odpowiedniego podarku na długie zimowe wieczory.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kim jest Hajota?

Spacerując ulicami często patrzymy na ich nazwy. Gdy noszą one czyjeś nazwisko to w większości wypadków wiemy, lub przynajmniej coś nam się kojarzy, kim ta osoba była, czym sobie na taki zaszczyt zasłużyłam. Zdarza się jednak inaczej, część patronów jest bardzo tajemnicza. O takim właśnie tajemniczym patronie chcemy Wam dziś opowiedzieć. Wśród wielu cichych uliczek na Starych Bielanach znajduje się jedna, która szczególnie nas dziś interesuje - Ulica Hajoty.  Jak podaje Jarosław Zieliński w swojej książce Bielany : przewodnik historyczno-sentymentalny ulica ta istnieje od 1928 roku. Informacja ta znajduje swoje potwierdzenie w książce Jana Kasprzyckiego Korzenie miasta. T. 5 , w którym możemy przeczytać bardzo interesujący fragment.  Właścicielami krasnoludkowych domków byli przeważnie ludzie niezamożni, ale prości i życzliwi, którzy w swych ogródkach chętnie widzieli małych miłośników przyrody. Pozwalali patrzeć z bliska na grządki kwietne i warzywne, na harcujące na s

Pan Wołodyjowski na Bielanach

Każdy kto czytał "Pana Wołodyjowskiego" Henryka Sienkiewicza lub chociaż widział ekranizację Jerzego Hoffmana, powinien bez trudu rozpoznać kim jest postać w białym habicie. To pułkownik Jerzy Michał Wołodyjowski, który z inicjatywy miejscowego proboszcza, ks. Wojciecha Drozdowicza, na początku 2008 roku zagościł na wieży kościoła pokamedulskiego na Bielanach. Blisko dwumetrowa postań ma twarz Tadeusza Łomnickiego, a jej autorem jest Robert Czerwiński. Pojawieniu się Małego Rycerza towarzyszyło skomponowanie przez Michała Lorenca hejnału "Memento mori", który rozbrzmiewa z wieży kościelnej. Sam kościół, początkowo drewniany, wraz z budynkami klasztornymi wzniesiony został dla zakonu kamedułów, sprowadzonych z bielan krakowskich, w XVII wieku. Jego fundatorami byli królowie Władysław IV i Jan Kazimierz. W latach 1669-1710, w stylu późnobarokowym, zbudowany został kościół murowany oraz założenia klasztorne wraz z 13 eremami. Wnętrza kościoła zdobi stiukowa

Szkot w Warszawie

Dziś chcielibyśmy opowiedzieć Wam o pewnym Szkocie, który pomimo kiedyś pełnionych funkcji, dziś jest niemal zupełnie zapomniany. My przypomnieliśmy sobie o nim spacerując po Starym Mieście. To tu na jednej z kamieniczek przy ul. Wąski Dunaj umieszczona jest dotycząca go pamiątkowa tabliczka.  Ciekawa jest już nawet sama kamienica, na której umieszczone zostało upamiętnienie. Jej adres to Wąski Dunaj  10, choć wejście znajduje się od strony ul. Szeroki Dunaj. Jest to Kamienica Szewców, w której mieści się obecnie  Muzeum Cechu Rzemiosł Skórzanych im. Jana Kilińskiego, o którym Wam zresztą opowiemy  w osobnym  poście. Wróćmy jednak do naszego Szkota. Aleksander Czamer, a właściwie Alexander Chalmers, urodził się ok. 1645 r. w Szkocji. Obywatelstwo Starej Warszawy uzyskał blisko 27 lat później.  Wtedy to także stał na czele kolonii szkockiej w mieście. W  rok później odkupił od Tomasza Straga kram na Rynku Starego Miasta i uzyskał tytuł kupca królewskiego. Był on właściciel