Przejdź do głównej zawartości

73. Tour de Pologne

Dziś trochę nietypowo chcieliśmy opowiedzieć Wam o pewnej imprezie sportowej, którą mieliśmy okazję obserwować. Tym razem, za sprawą 73. Tour de Pologne, na ulicach warszawy pojawili się kolarze.



Impreza ta ma już swoje ugruntowane miejsce w kalendarzu kolarskim i stała się można powiedzieć stałym elementem wakacyjnego krajobrazu Polski. To co w obecnej edycji wyścigu jest nietypowe, to fakt iż terminowo pokrywa się on z jedną z najbardziej znanych na świecie imprez tego typu czyli Tour de France. Niestety w tym roku w wakacje mamy po prostu wysyp dużych sportowych imprez, stąd niektóre się na siebie nakładają. 



Być może niewielu z Was wie, że nasz polski kuzyn jest niewiele młodszy od swego starszego brata, początki obu wyścigów dzieli zaledwie 25 lat. U swego zarania, które miało miejsce dokładnie w Warszawie na słynnym torze kolarskim Dynasy - 7 września 1928 roku, wyścig ten nosił trochę dziwaczną nazwę I Biegu kolarskiego dookoła Polski. Niewątpliwie duży też wkład w jego zorganizowania miała redakcja Przeglądu Sportowego oraz własnie Warszawskie Towarzystwo Cyklistów. To ostanie było zresztą jednym z pierwszych klubów sportowych stolicy - za rok założenia przyjmuje się bowiem datę 6 kwietnia 1886 roku! 



Wracając do samego wyścigu to patronat nad pierwszą edycją objął pan prezydent Mościcki zaś przewodniczenie Komitetu honorowego przypadło w udziale samemu Marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu. Trasa liczyła 1491 kilometrów, a udział w zmaganiach sportowych wzięło 71 kolarzy. Całość składała się z ośmiu etapów, z których finał miał miejsce również w Warszawie. Zwycięzcą pierwszej edycji był Feliks Więcek z Bydgoskiego Klubu kolarskiego wyrywając aż sześć etapów a przez to i cały dziesięciodniowy wyścig.



Nie chcemy tu szczegółowo opisywać całości historii tego wyścigu, ale z kronikarskiego obowiązku odnotujmy, że po wojnie kolejne jego edycje zostały wznowione dopiero w 1947 r. i musiały konkurować z o wiele bardziej promowanym przez ówczesne władze Wyścigiem Pokoju. Tak, tak - to były dwie zupełnie inne imprezy !! Z ciekawostek warto zauważyć iż najdłuższą trasę miał jubileuszowy X Tour de Pologne rozgrywany w 1953 roku, a było to dokładnie 2311 km, zaś jego zwycięzcą został Mieczysław Wilczewski. Kolejne lata to był okres wielkich kolarskich gwiazd, zapewne wielu z Was świetnie kojarzy nazwiska: Królak, Szurkowski, Piasecki, Jaskuła czy Halupczok. 




Trzeba też uczciwie powiedzieć, że Tour de Pologne po 1989 roku mogło by nie być, gdyby nie postać Czesława Langa. Dzięki którego wysiłkom idea wyścigu została uratowana, a same zmagania zaczęły przybierać zupełnie nowy wymiar. Znaczne podniesienie ich rangi i olbrzymią poprawę jakości organizacji imprezy, której groziło bankructwo było możliwe właśnie dzięki zaangażowaniu finansowemu i osobistemu Langa. Co sprawiło, że jubileuszowy 50 TDP rozgrywany w 1993 r. to już był zupełnie inny - prawdziwie europejski wyścig na miarę tych największych. A przy okazji po raz drugi w historii tych zmagań, jeden zawodnik Dariusz Baranowski trzy razy z rzędu został zwycięzcą wyścigu, poprzednio taki wyczyn udał się Marianowi Więckowskiemu w latach 1954-56.



A jaki był tegoroczny już 73 Tour de Pologne ? Cóż wyścig dopiero się zaczął, więc trudno go podsumowywać. Trzeba jednak powiedzieć, że w tym roku, warszawski etap w odróżnieniu od lat poprzednich odbywał się w dzień powszedni, a nie w weekend. Być może też to, ale i zapewne przez deszczową aurę i godzinę rozpoczęcia zmagań sprawiło, że na trasie choć nie zabrakło kibiców to nie było aż tak tłoczno jak poprzednio. Doping jednak był gorący i kolarze mogli otrzymać wsparcie kibiców na całej trasie warszawskiego etapu. Jak zwykle można było poczuć atmosferę prawdziwie sportowego święta, bowiem do widzów stale dołączali nie tylko ci którym udało się wcześniej wyjść z biura lub innej pracy, ale także i całe rodziny z dziećmi dla których nie zabrakło różnego rodzaju gadżetów. 



Warto również wspomnieć, że Tour de Pologne to również inne wyścigi, a nie tylko ten najważniejszy. Przed wyścigiem seniorów startują bowiem młodzi zawodnicy, zarówno dziewczynki, jak i chłopcy, którzy mają swój cykl zawodów. Po raz pierwszy w tym roku wystartują w tym wyścigu również kobiety. Wszystkich, których ten temat zainteresował odsyłam na oficjalną stronę wyścigu.


Jeśli jednak ktoś nie mógł udać się na trasę etapu, lub niestety utknął w korkach, to na bieżąco mógł śledzić losy sportowych zmagań dzięki bardzo przyjaznej i dedykowanej, oficjalnej aplikacji TDP na smartfona, która jest łatwa do znalezienia i dostępna do pobrania w googlowskim sklepie play. 


Dla nas była ona szczególnie pomocna gdy przemieszczaliśmy się po trasie czekając w różnych jej miejscach na przejazd ucieczkowiczów i peletonu. W łatwy sposób mogliśmy się zorientować, zarówno w samym przebiegu trasy etapu, jak i w tym jak obecnie wygląda wyścig i gdzie są zawodnicy, zarówno jego główna część jak i grupa ucieczkowa. 



A jest to zaledwie mała część funkcjonalności jakie są oferowane przez aplikację. Poza sekcją aktualności, możliwością śledzenia na żywo przebiegu wyścigu, jest tez dostęp do różnych zestawień czy dodatkowych materiałów multimedialnych. Słowem jest to rzecz niezwykle przydatna dla zarówno dla każdego kibica, jak i dla przedstawicieli mediów. 



W tym miejscu musimy się przyznać, że dzięki tym ułatwieniom udało się nam się zrobić o wiele więcej zdjęć niż zwykle i mieliśmy spory problem z wyborem tego absolutnego minimum do pokazania Wam. Takie imprezy są zresztą gratką dla amatorów fotografii sportowej i nie tylko. A okazji do uchwycenia ciekawych zdarzeń na trasie było sporo, choć też widzieliśmy różne strategie łowców dobrych zdjęć. Niektórzy czatowali w starannie wybranym miejscu, nierzadko wyposażeni w statywy i kilka obiektywów, inni stawiali na bardziej mobilne rozwiązania i przemieszczali się wzdłuż trasy szukając różnych ujęć.



Zdecydowanie chcemy zachęcić Was do przyjścia na trasę i na własne oczy przekonania się jak piękna to jest impreza, zarówno w stolicy jak i w innych lokalizacjach etapów. Choć nie możemy się trochę pozbyć wrażenia, że zdecydowanie ciągle jeszcze zbyt mało wykorzystana do promowania się Warszawy i Polski. Mamy się przecież czym pochwalić. 



Współczujemy tym mieszkańcom stolicy, którzy zmuszeni byli stać w korkach, szczególnie jeśli śpieszyli się na ważne spotkania, lub też po prostu by odebrać dzieci z przedszkola, czy zwyczajnie musieli się więcej natrudzić by dotrzeć do domu. Z drugiej strony, odpowiednio wcześniej było o tym wydarzeniu wiadomo i jest to już impreza dosyć dobrze wpisana w kalendarz wakacyjnych imprez w Warszawie. Można było przynajmniej w części się na to przygotować i może stracić odrobinę mniej nerwów przez to. 




Jednak w naszej opinii, to jest coś za coś. Nie da się przecież zjeść ciastka i mieć ciastka. A dzięki takiej imprezie rozgrywanej na sporej części Traktu Królewskiego, jego piękność za pośrednictwem kamer telewizyjnych ale też i zdjęć w sieci dane będzie zobaczyć wielu potencjalnym turystom, którzy zachęceni widokami i ciekawym wydarzeniem wybiorą się tu w latach następnych. Zresztą na trasie i tak spotkaliśmy już ich całkiem sporo. Nie da się też przecenić wartości jaką jest promocja sportu kolarskiego czy choćby rekreacyjnej jazdy na rowerze, która jest jednym z najbardziej dostępnych i w sumie tanich sposobów aktywnego spędzania wolnego czasu na świeżym powietrzu. 



Trzeba tez powiedzieć, że rowery jako środek lokomocji były tez bardzo popularne wśród zgromadzonych kibiców. Tak wielu różnych modeli nie tylko jednośladów, ale też i ekwipunku kolarskiego, zgromadzonych w jednym miejscu i czasie nie powstydził by się z pewnością żaden ze znanych nam wielkopowierzchniowych sklepów sportowych stolicy. Zresztą i tak najbardziej poza zawodnikami rzecz jasna, wzrok niejednego z kibiców przyciągały samochody techniczne poszczególnych ekip.



Meta etapu jak co roku była umieszczona na placu Teatralnym tworząc niejako trochę takie skrzyżowanie strefy kibica z miasteczkiem namiotowym. Było kolorowo i bardzo sympatycznie. Poza profesjonalnym komentarzem i możliwością obserwacji zmagań na dużym telebimie, można też było zobaczyć rywalizację różnych maskotek sponsorów, a także nawet przez chwilę zobaczyć VIP-ów jeśli ktoś miał odrobinę szczęścia i cierpliwości.



Zaś dla wytrwałych i zaangażowanych kibiców były nagrody specjalne, od członków poszczególnych można było otrzymać autograf czy zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z zawodnikami poszczególnych zespołów, a nawet otrzymać jeden z profesjonalnych bidonów jeśli umiejętnie się o niego poprosiło. Na pewno każdy kto chciał mógł bez trudu zobaczyć też choć odrobinę wyścigowego zaplecza, w postaci specjalnych autokarów o często wydawało by się dosyć niestandardowym z pozoru wyposażeniu jak chociażby pralki czy suszarki do ubrań w przestrzeni luków bagażowych.



Na koniec powiemy tylko, że mamy nadzieję, że w kolejnych latach wyścig również będzie gościł w Warszawie. Mamy również nadzieję, że uda się nam Was tam spotkać. Może uda się jednak by, podobnie jak w latach ubiegłych, również następne edycje odbywały się w weekend.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kim jest Hajota?

Spacerując ulicami często patrzymy na ich nazwy. Gdy noszą one czyjeś nazwisko to w większości wypadków wiemy, lub przynajmniej coś nam się kojarzy, kim ta osoba była, czym sobie na taki zaszczyt zasłużyłam. Zdarza się jednak inaczej, część patronów jest bardzo tajemnicza. O takim właśnie tajemniczym patronie chcemy Wam dziś opowiedzieć. Wśród wielu cichych uliczek na Starych Bielanach znajduje się jedna, która szczególnie nas dziś interesuje - Ulica Hajoty.  Jak podaje Jarosław Zieliński w swojej książce Bielany : przewodnik historyczno-sentymentalny ulica ta istnieje od 1928 roku. Informacja ta znajduje swoje potwierdzenie w książce Jana Kasprzyckiego Korzenie miasta. T. 5 , w którym możemy przeczytać bardzo interesujący fragment.  Właścicielami krasnoludkowych domków byli przeważnie ludzie niezamożni, ale prości i życzliwi, którzy w swych ogródkach chętnie widzieli małych miłośników przyrody. Pozwalali patrzeć z bliska na grządki kwietne i warzywne, na harcujące na s

Pan Wołodyjowski na Bielanach

Każdy kto czytał "Pana Wołodyjowskiego" Henryka Sienkiewicza lub chociaż widział ekranizację Jerzego Hoffmana, powinien bez trudu rozpoznać kim jest postać w białym habicie. To pułkownik Jerzy Michał Wołodyjowski, który z inicjatywy miejscowego proboszcza, ks. Wojciecha Drozdowicza, na początku 2008 roku zagościł na wieży kościoła pokamedulskiego na Bielanach. Blisko dwumetrowa postań ma twarz Tadeusza Łomnickiego, a jej autorem jest Robert Czerwiński. Pojawieniu się Małego Rycerza towarzyszyło skomponowanie przez Michała Lorenca hejnału "Memento mori", który rozbrzmiewa z wieży kościelnej. Sam kościół, początkowo drewniany, wraz z budynkami klasztornymi wzniesiony został dla zakonu kamedułów, sprowadzonych z bielan krakowskich, w XVII wieku. Jego fundatorami byli królowie Władysław IV i Jan Kazimierz. W latach 1669-1710, w stylu późnobarokowym, zbudowany został kościół murowany oraz założenia klasztorne wraz z 13 eremami. Wnętrza kościoła zdobi stiukowa

Szkot w Warszawie

Dziś chcielibyśmy opowiedzieć Wam o pewnym Szkocie, który pomimo kiedyś pełnionych funkcji, dziś jest niemal zupełnie zapomniany. My przypomnieliśmy sobie o nim spacerując po Starym Mieście. To tu na jednej z kamieniczek przy ul. Wąski Dunaj umieszczona jest dotycząca go pamiątkowa tabliczka.  Ciekawa jest już nawet sama kamienica, na której umieszczone zostało upamiętnienie. Jej adres to Wąski Dunaj  10, choć wejście znajduje się od strony ul. Szeroki Dunaj. Jest to Kamienica Szewców, w której mieści się obecnie  Muzeum Cechu Rzemiosł Skórzanych im. Jana Kilińskiego, o którym Wam zresztą opowiemy  w osobnym  poście. Wróćmy jednak do naszego Szkota. Aleksander Czamer, a właściwie Alexander Chalmers, urodził się ok. 1645 r. w Szkocji. Obywatelstwo Starej Warszawy uzyskał blisko 27 lat później.  Wtedy to także stał na czele kolonii szkockiej w mieście. W  rok później odkupił od Tomasza Straga kram na Rynku Starego Miasta i uzyskał tytuł kupca królewskiego. Był on właściciel